6/24/2016

Nietypowe i niezapomniane historie turniejowe...

Głównym celem tego bloga było przedstawienie sytuacji z punktu widzenia sędziego. Okazało się jednak, że to co miałem napisać na temat sędziowania napisałem, ewentualnie po pewnym czasie dopisałem nową sytuację turniejową i blog praktycznie umarł. Naszła mnie jednak ochota na wpis nie związany za bardzo z sędziowaniem. Postanowiłem więc odbiec nieco od głównej treści, nie wykluczone, że zmienię przeznaczenie bloga na ogólny temat związany z szachami. W tym wątku chciałbym wspomnieć o nietypowych sytuacjach jakie mi się przytrafiły na turniejach szachowych. Wpis będzie bardzo długi, każdą sytuację mógłbym napisać w oddzielnym poście, ale postanowiłem umieścić wszystko w jednym miejscu. Sytuacje ustawiłem chronologicznie, jednak najlepsze na końcu (ostatnia przygoda).



Zanim ukończyłem 18 lat grałem głównie w turniejach szachowych w mojej miejscowości. Wyjątkiem był turniej wojewódzkiej gimnazjady gdzie mieliśmy wyjazd ze szkoły, turniej w ukraińskim Nowojaworowsku (2010), na który pojechałem wraz z klubem a także pojedyncze turnieje w okolicznych miejscowościach, które można zliczyć na palcach jednej ręki. Kiedy poszedłem na studia - do Krakowa liczyłem na to, że zagram w wielu turniejach szachowych. Niestety jak się okazało liczba jednodniowych turniejów w małopolsce jest dużo mniejsza niż na podkarpaciu, zaś w samym Krakowie przeważały turnieje zamknięte - dla zawodników z klubu szachowego, który ten turniej organizował, lub tylko dla juniorów, obecnie ta sytuacja uległa zmianie.



Przygoda numer 1 (Pierwszy turniej klasyczny i prawie 5 godzin oczekiwania...)

Kilka miesięcy przed ukończeniem 18. roku życia (lipiec 2011, urodziny miałem w październiku) wybrałem się na mój pierwszy turniej klasyczny do Rudnika nad Sanem. Początkowo nie miałem z kim jechać. Dopiero w trakcie turnieju okazało się, że są pojedyncze osoby, które jadą przez Leżajsk (lub do Leżajska). Wnikliwie przeczytałem komunikat organizacyjny i zainteresowały mnie dwa podpunkty: 1) Odprawa techniczna godzina 14:00, Uwaga! Zawodnik zgłoszony a nieobecny na odprawie technicznej może być dopuszczony do turnieju wyłącznie od II rundy. 2) Niepełnoletni winni przyjechać z opiekunem.

Tak się właśnie zastanawiałem czy zostanę dopuszczony do turnieju. Jadę sam, nie mam opiekuna, a jakby na to nie patrzeć do uzyskania pełnoletności brakowało mi 3 miesiące. Na szczęście nikt tego wnikliwie nie sprawdzał, a gdyby sprawdzał to chyba ktoś (starszy znajomy) mógłby zostać moim "opiekunem". Na początku turnieju byłem zdany sam na siebie i musiałem polegać na komunikacji publicznej. Akurat miałem idealne połączenie - pociąg, który do Rudnika przyjeżdżał o godzinie 14:30. Jednak jak wyczytałem pierwszego dnia trzeba być na odprawie technicznej o 14:00, zaś wcześniejszym połączeniem był autobus, który do Rudnika przyjeżdżał o godzinie 10:30. Jako, że regulamin wypadałoby przestrzegać wsiadłem rano do autobusu i na sali turniejowej w miejscowości oddalonej od mojego rodzinnego miasta o 25km byłem prawie 5 godzin(!) przed rozpoczęciem. Jak się później okazało były osoby, które na turniej się zapisywały w ostatniej chwili, byli też tacy, którzy spóźnili się na odprawę techniczną, z tego co pamiętam lista startowa została zamknięta około 14:45. Na darmo czekałem kilka godzin, ale na innym turnieju mogło nie być innego wyjścia.

Przygoda numer 2 (Pierwszy wygrany turniej, ale mało brakowało...)

Klub szachowy TS Wisła Kraków zorganizował pod koniec 2013 roku klasyczny turniej szachowy tempem P'90+30. Były 3 grupy, w każdej po 12 zawodników. Turniej rozpoczął się 17.10.2013 i trwał do 13.01.2014. Rozgrywaliśmy jedną partie tygodniowo, z przerwą świąteczną. Miło wspominam te zawody, miałem ciekawe sytuacje, w których wygrywałem "przegrane" pozycje, a na koniec zwyciężyłem w grupie C i uzyskałem upragnioną II kategorie, a także ranking FIDE 1540. Był to mój pierwszy zwycięski turniej, aczkolwiek mało brakowało a w ogóle nie wziąłbym udziału.

Początkowo zapisałem się do grupy B chcąc pograć z silniejszymi zawodnikami (II-I kategoria). Podana została informacja, że miejscem rozgrywek jest Sala Audiowizualna TS Wisła Kraków ul. Reymonta 22. Odprawa techniczna o godzinie 17:15, I runda o godzinie 17:30. Wybrałem się wraz z kolegą pod stadion Wisły, poszliśmy kupić klubową koszulkę i szalik. Kiedy zbliżała się godzina 17:00 postanowiłem udać się na salę gry i tu pojawił się problem - gdzie my gramy? Reymonta 22, ok jestem pod stadionem Wisły i zaczynam szukać sali. Obszedłem cały stadion dookoła a sali jak nie było tak nie ma. Zadzwoniłem do sędziego a zarazem organizatora, ale miał wyłączony telefon. Dopiero gdy zapytałem pana na parkingu wskazał mi drogę. Zdążyłem na czas, przychodzę, czekam chwilę i są listy startowe, nagle patrzę nie ma mnie. Zapytałem sędziego co się stało, dlaczego nie gram mimo, że się zapisałem. W odpowiedzi dostałem, że spóźniłem się na odprawę techniczną. Powiedziałem, że nie mogłem znaleźć sali gry, dzwoniłem ale sędzia miał wyłączony telefon. Ostatecznie zostałem dopuszczony do turnieju, ale tylko dlatego, że w grupie C była nieparzysta liczba zawodników, a dzięki mnie nikt nie musiał pauzować. Chciałem pograć z silniejszymi, grałem ze słabszymi, kilka dwójek, a reszta to III-V kategorie, ale jakby na to nie patrzeć ja też wtedy miałem III kategorie. Ta sytuacja nauczyła mnie, że jednak jeśli nie mam pewności gdzie się turniej odbywa lepiej przyjechać odpowiednio wcześnie by mieć zapas na szukanie miejsca gry. Warto też zapisać sobie numer telefonu do sędziego - prawie zawsze tak robię. W wielu komunikatach nie ma informacji o numerze telefonu, ale jeśli turniej jest prowadzony przez dosyć znanego sędziego to nietrudno znaleźć numer telefonu w internecie.

Przygoda numer 3 (Gdyby nie jedno zdanie na zakończenie rozmowy...)

Wynająłem sobie na czas sesji poprawkowej mieszkanie w Krakowie. Nie przejmowałem się szukaniem nowego mieszkania do końca sesji, a szukać zacząłem na ostatnią chwilę (nikomu nie polecam). Chciałem się wybrać do Rudnika nad Sanem na mem. Gietki - jednodniowy turniej P'15. Jest to mój ulubiony jednodniowy turniej szachowy. Pobieżnie przeczytałem komunikat organizacyjny (o ile to w ogóle można nazwać czytaniem). Chciałem wziąć udział nie tylko dlatego żeby sobie pograć i ewentualnie coś wygrać, ale po to aby spotkać wielu znajomych, z którymi na co dzień się nie widuję. We czwartek pisałem z pewną osobą przez internet, która na koniec rozmowy napisała "do zobaczenia w sobotę". Byłem bardzo zdziwiony, myślałem, że turniej jest w niedzielę (tak jak większość jednodniowych turniejów). Okazało się, że gdyby nie ta osoba to przez swoje gapiostwo nie wziąłbym udziału w turnieju. Zapewne w sobotę wieczorem chciałbym sprawdzić listę startową, a tam byłyby wyniki, na szczęście zagrałem i mam nauczkę na przyszłość aby zawsze sprawdzać w komunikacie najważniejsze informacje - gdzie, kiedy, o której.

Przygoda numer 4 (Ludzie nie wiedzą co się w ich mieście znajduje...)

Przeglądając listę turniejów na stronie chessarbiter.com trafiłem na turniej w Biłgoraju. Ostatecznie nie pojechałem, gdyż z powodu Centralnej Koferencji Sędziowskiej zaszły zmiany w terminarzu i turniej pokrywał mi się z ligą. Niedługo później znalazłem dwudniowy turniej w Puławach (woj. lubelskie) i bezpośrednie połączenie z Krakowa. Mieszkałem wtedy na Prokocimiu, autobusy do ulicy Wielickiej jeździły bardzo rzadko, często musiałem przejść się kawałek (15 minut) pieszo, ale akurat trafiłem na pierwszy autobus tego dnia. O godzinie 5:30 miałem bezpośredni pociąg do Puław. Trochę się obawiałem czy zdążę, bo jednak planowany przyjazd był na godzinę 9:00, turniej o 10:00, wystarczyłaby godzina opóźnienia, co na odcinku ok. 250km może się zdarzyć. Na szczęście obyło się bez opóźnień i o 9:00 byłem już w Puławach. Nie miałem wtedy dostępu do internetu w telefonie (ściślej mówiąc miałem, lecz był bardzo drogi i po chwili korzystania pojawiał się komunikat o braku środków na koncie). Zrobiłem zdjęcie mapy z trasą od dworca do sali turniejowej. Kiedy przyjechałem, długo szukałem, błądziłem, pytałem ludzi podając nazwę hostelu, w którym miał się odbyć turniej. Odnosiłem wrażenie jakby ludzie nie wiedzieli co się znajduje w ich mieście. Gdybym wiedział, że hostel jest przy stadionie piłkarskim wtedy zapewne ktoś by mnie naprowadził. Na koniec jako, że zbliżała się godzina odprawy technicznej zadzwoniłem po taksówkę, jednak pani przez telefon powiedziała, że zostało mi około 100 metrów i mnie pokierowała przez telefon. Ciekawą sytuację miałem następnego dnia. Ostatnia runda turnieju była przewidziana na godzinę 13:00 (tempo P'60+30), ostatni pociąg do Krakowa miałem o godzinie 17:15 (a jeszcze musiałem dotrzeć do dworca kolejowego). Liczyłem na to, że najpóźniej skończę grać o godzinie 16:00, a tu nagle niespodzianka - wprowadzona została godzinna przerwa obiadowa i zamiast o 13:00 ostatnia runda rozpoczęła się o godzinie 14:00. Bardzo mi to pokrzyżowało moje plany, nie wiedziałem czy zdążę na pociąg, a nie chciałem wywierać na przeciwniku presji by grał szybciej (to jednak mój problem). Była możliwość aby pojechać do Warszawy i stamtąd do Krakowa (trochę nie po drodze) lub wybrać się wieczorem do Rzeszowa i stamtąd pojechać o 2 w nocy do Krakowa. Ostatecznie "na szczęście" skończyłem dosyć szybko ostatnią partie. Miałem dwa autobusy do Krakowa, jednak dowiedziałem się, że trzeba mieć rezerwacje, kupiłem bilet na pociąg gdzie dowiedziałem się, że nie mam gwarancji miejsca siedzącego. Niestety takie czasy teraz nastały, że większość ludzi jeździ samochodami, a jak jest jakieś połączenie, trzeba mieć rezerwacje. Na szczęście w pociągu było dużo miejsca. Co do turnieju to grałem z trzema wyżej notowanymi przeciwnikami i jednym zawodnikiem z niższym rankingiem. Wszystkie cztery partie przegrałem i w jednej pauzowałem, ale nie żałuję, że się zapisałem do grupy U2200, była jeszcze możliwości gry w grupie U1600.

Przygoda numer 5 (Gra mnie nie interesuje, ale wynik jest...)

Nie będę się zagłębiał w szczegóły (to moja prywatna sprawa), jednak pewnego razu miałem nie jechać na turniej do Górna (wyjazd rodzinny). Z pewnych powodów po rozmowie z pewną osobą postanowiłem jednak przyjechać, a moim głównym celem nie był udział w turnieju (turniej był tylko dodatkiem). Mimo to zająłem wysokie 4. miejsce (2. do 1800), a kiedy pozałatwiałem sprawy nie związane z turniejem pojechałem do domu i dalej na wyjazd rodzinny. Jak się później okazało wygrałem puchar i dyplom za 2. miejsce do 1800 (myślałem, że tylko zwycięzca dostaje nagrodę). W większości sytuacji zapewne nagroda by przepadła, na szczęście sędzia przywiózł puchar i dyplom na kolejny turniej.

Przygoda numer 6 (Wyjść jak Zabłocki na mydle...)

W 2014 roku podjąłem decyzję o zmianie studiów - bardziej chodzi tu w ogóle o zmianę miejscowości Kraków na Rzeszów. Decyzja była bardzo ciężka, bo choć nienawidziłem swoich wcześniejszych studiów bardzo się przywiązałem do Krakowa, a Rzeszów był ostatnim miastem w jakim chciałem studiować. Przez pierwszy rok jeździłem bardzo często do Krakowa - w poniedziałki na kurs tańca, w środy na turniej - Szachowa Środa. Myślałem, że po zmianie studiów będę miał mniej możliwości gry w turniejach - nic bardziej mylnego, na podkarpaciu turniejów jest więcej niż w małopolsce, a jeśli chcę pojechać na turniej do Krakowa to nie ma problemu by wyjechać autobusem o 6:00, w drugą stronę było gorzej, bo autobusy kursowały o 8:00 i jeśli jechałem na ligę szachową miałem do wyboru, albo tłuc się po nocach pociągami, albo wrócić na weekend do domu.

Przenosząc się do Rzeszowa postanowiłem, żeby nie wiadomo co się działo pojadę na Cracovie. W tym czasie pojawiały się promocyjne bilety za złotówkę na trasie Rzeszów-Kraków-Rzeszów. Jeśli nawet nie na złotówkę, to dosyć łatwo można było kupić za 5-10zł zamiast 25zł. Jako, że życie studenckie w Krakowie sporo mnie kosztowało i często musiałem oszczędzać postanowiłem wybrać najbardziej ekonomiczną opcje. Kupiłem sobie kilka promocyjnych biletów autobusowych, a gdy runda zaczynała się o 9:00 zarezerwowałem najtańszy nocleg. Noc w hostelu kosztowała zwykle 20-25zł bilet w dwie strony do Rzeszowa 1-15zł i w Rzeszowie "darmowy" nocleg. Gdybym przyjeżdżał do Rzeszowa w nocy, spał, a później o 13:00 wyjeżdżał do Krakowa to jeszcze miałoby to może jakiś sens. Niestety nie mogłem dostosować godziny do promocyjnego biletu i kiedy przyjeżdżałem na mieszkanie po północy zdarzało się, że o 10:00 już musiałem jechać. Jak to mówią "chytry traci podwójnie", raz się autobus spóźnił 3 minuty - zamiast czekać 2 godziny na kolejny autobus nocny (od 00:03 do 2:00) na mieszkanie wróciłem taksówką (w cenie normalnego biletu do Krakowa), raz byłem bardzo zmęczony i zamiast jechać o 10:00 pojechałem w normalnej cenie o 13:00. Na dodatek pod koniec turnieju byłem zmęczony i turnieju nie mogę zaliczyć do udanych (miejsce poniżej numeru startowego, jedyny plus to zysk rankingowy).

Przygoda numer 7 (Język angielski nie wystarczy...)

Rok 2015 był dla mnie takim przełomowym rokiem. Rozegrałem wiele turniejów (kilkanaście turniejów klasycznych), prawie 100 partii tempem minimum P'60, znacznie podniosłem ranking elo (w pewnym momencie 1571, na koniec roku trochę ranking spadł, ale niedługo później udało się odzyskać straty i wreszcie przekroczyć 1600). Zaplanowałem sobie wziąć udział w jakimś turnieju szachowym za granicą, ale w kraju, w którym jeszcze nie grałem (poza Ukrainą). Pojechałem na turniej do stolicy Węgier - Budapesztu, bardzo dobrze się przygotowałem technicznie, wydrukowałem sobie mapę z komunikacją miejską, miałem mapę miasta, przewodniki, a na turniej postanowiłem pojechać tak nagle - dwa tygodnie przed turniejem. Do Budapesztu jeszcze wrócę, jednak w tym miejscu chciałbym wspomnieć o innym zagranicznym turnieju.

Przeglądając stronę chess-calendar.eu chciałem znaleźć jakiś odpowiedni dla mnie zagraniczny turniej (to jeszcze było przed Budapesztem). Trafiłem na turniej w stolicy Liwy - Wilnie. Bardzo chciałem tam pojechać głównie dlatego, że nigdy wcześniej nie byłem w tym kraju. Co prawda wolałem zagrać w turnieju klasycznym, ale turniej szybki też jest dobry. Podczas wyjazdu skupiłem się na zwiedzaniu (w Budapeszcie nie było za bardzo czasu na zwiedzanie), a turniej miał być dodatkiem. Na początku zapytałem się sędziego czy jest to turniej otwarty (również dla osób z innego kraju) i jako, że odpowiedź była twierdząca zapisałem się. Kilka dni przed wyjazdem do Wilna zaglądnąłem na listę startową i zauważyłem, że są zapisane tylko dwie osoby - ja i sędzia. Nie przejąłem się tym w ogóle, miałem napisać do sędziego z pytaniem czy turniej się odbędzie, ale pomyślałem, że po prostu sędzia nie zaktualizował listy startowej, a jako, że na chess-calendar było napisane Vilnius Rapid Chess Championship (mistrzostwa Wilna w szachach szybkich) to spodziewałem się wysokiej frekwencji. Do Wilna przyjechałem w piątek, turniej miał być w sobotę i niedziele, a na zakończenie turniej blitza.

W sobotę przyjechałem na ulicę Pamenkalnio. Na miejscu zastałem coś w rodzaju domu wojskowego. Podszedł do mnie pan z recepcji i coś zaczął mówić po litewsku. Chciałem wytłumaczyć po angielsku, że przyjechałem na turniej szachowy, jednak pan nie znał angielskiego. Pokazał mi rozpiskę wydarzeń jakie odbywają się tego dnia, oczywiście wszystko było w języku litewskim, jednak nic nie wskazywało na to, że w tym miejscu ma się odbywać turniej szachowy. Były tylko jakieś pokazy taneczne. Pan z recepcji poprosił panią, która znała język angielski i wytłumaczyłem, że przyjechałem na turniej szachowy. Jak się dowiedziałem żadnego turnieju w tym miejscu nie ma. Poszedłem rozglądnąć się po okolicy i kiedy zbliżała się godzina rozpoczęcia udałem się ponownie do "domu wojskowego". Kiedy już traciłem nadzieję na grę i miałem sobie pójść zawołał mnie pan z recepcji, który zadzwonił do sędziego. Myślałem, że turniej został odwołany, ale sędzia poinformował mnie, że nastąpiła zmiana miejsca gry i przeprosił, że zapomniał mnie o tym poinformować, przyjechał po mnie i pojechałem z nim na turniej. Jak się okazało tłumów nie było, tylko 6 osób i zamiast dwudniowego turnieju tempem P'25+10 zagraliśmy jednodniowy turniej dwukołowy tempem P'10+5. Zdobyłem 3,5/10 i zyskałem 30 punktów do rankingu w szachach szybkich. Postanowiłem prowadzić zapis partii, co z jednej strony było głupotą (szybko wpadałem w niedoczas), jednak z drugiej strony chciałem mieć jakąś pamiątkę po turnieju. Jedną partie wygrałem dosyć szczęśliwie, gdyż mając dwa piony więcej i grając w niedoczasie podstawiłem materiał. Przeciwnik zaatakował i miał "wygraną" pozycje, jednak pod presją czasu ustawił pionka na ostatniej linii i przełączył zegar, co było równoznaczne z nieprawidłowym posunięciem i dzięki temu wygrałem partie. Następnego dnia miał się odbyć turniej blitza, jednak nie wiem czy sędzia wprowadził mnie w błąd, czy źle go zrozumiałem. Kiedy przechodziliśmy obok pewnej szkoły dowiedziałem się, że następnego dnia w tym miejscu będziemy grać turniej blitza. Zjawiłem się odpowiednio wcześnie w tamtym miejscu i czekałem do rozpoczęcia, ale się nie doczekałem. Jak później sprawdziłem w internecie turniej blitza się odbył i był w tym samym miejscu co turniej szachów szybkich.

Przygoda numer 8 (Dwie takie same ulice i nieświadome wyłączanie budzika...)

Kilka lat temu jadąc na wakacje na Chorwacje obudziłem się w nocy w Budapeszcie. Nie jestem fanem architektury, ale miasto wywarło na mnie ogromne wrażenie, w szczególności te budynki pochodzące z czasów Cesarstwa Rzymskiego. Wtedy postanowiłem, że muszę tu kiedyś wrócić. Planowałem wziąć udział w maratonie w stolicy Węgier, jednak zrezygnowałem z biegania. Gdy szukałem zagranicznego turnieju szachowego nie miałem wątpliwości by pojechać do Budapesztu. Do tego miasta mam sentyment, w marcu 2015 wygrałem grupę U1600. Samo miasto spodobało mi się tak bardzo, że postanowiłem iż jeszcze tam wrócę. W listopadzie 2015 Art Pub znów organizował turniej klasyczny (w marcu grałem w VII edycji, w lipcu była VIII edycja, w listopadzie przyjechałem na IX edycje). Tym razem nie przyjechałem po wygraną, a zapisałem się do grupy A - U2200. Po czterech partiach miałem zaledwie 0,5pkt przy czym w jednej partii nie zauważyłem motywu, w którym zdobywam piona, a w innej mając dużą przewagę przywidziała mi się kombinacja.

Kiedy pierwszy raz byłem w Budapeszcie nie spodziewałem się, że ceny biletów komunikacji miejskiej są aż tak wysokie. Będąc na kursie sędziowskim w Warszawie zapłaciłem 12zł za bilet weekendowy ze zniżką studencką. W Budapeszcie zniżki nie było, zaś cenę biletu trzydniowego można porównać do ceny biletu miesięcznego (ze zniżką) w Krakowie. Wtedy wybrałem tańszą opcję - bloczek 10 biletów i później tylko dokupiłem 4 bilety jednorazowe. Tym razem będąc w Budapeszcie nie żałowałem sobie na noclegi w hotelu w lepszych warunkach, jednak chciałem zaoszczędzić na komunikacji miejskiej.

Mój hotel znajdował się w pobliżu przystanku metra - Astoria. Aby tam dojechać z sali gry najprostszą dla turysty trasą musiałem podjechać tramwajem do przystanku Hatar ut., następnie podjechać trzecią linią metra do Deák Ferenc Tér, przesiąść się na 2. linie metra i pojechać do przystanku Astoria. W sumie dwie przesiadki, 3 bilety, 900 forintów. Jak się później okazało przesiadając się pomiędzy liniami metra nie muszę kasować nowego biletu, gdyż mogę przez godzinę jeździć metrem na bilecie "jednorazowym". Przed turniejem gdzieś tam w googlach widziałem, że mam krótszą trasę (1 przesiadka) jadąc autobusami, ale wolałem jechać sprawdzonym sposobem. Po pierwszej partii pojechałem do hotelu. Będąc jeszcze w tramwaju otworzyłem pobraną wcześniej aplikację "Smart City" i chciałem wyszukać najkrótszego połączenia do Kazinczy utca (miejsca, w którym znajdował się hotel). Na podstawie danych z GPSa aplikacja podała mi kilka możliwych tras, z czego najszybciej mogłem wysiąść na najbliższym przystanku, podjechać autobusem kilka przystanków do Debrecen utca (tej ulicy już nie było na mojej mapie papierowej) i stamtąd miałem mieć tylko 500 metrów do Kazinczy utca. Niestety moja aplikacja trochę się pogubiła, gdyż wskazała mi trasę dla samochodów, pieszemu ciężej było dotrzeć. Kiedy spojrzałem na mapę myślałem, że GPS coś źle odczytuje, tak na prawdę odczyt był dobry, tylko nie mogłem uwierzyć, że znajduję się w tym miejscu. Po chwili poszukiwania poszedłem na najbliższą stację paliw i zapytałem pana z obsługi jak się dostać do Deák Ferenc Tér, pan popatrzył na mnie i poprosił abym powtórzył gdzie się chcę dostać. Kiedy powtórzyłem powiedział, że jestem bardzo daleko od celu, pojechałem w zupełnie przeciwnym kierunku. Gdy zapytałem jak mam się tam dostać zaproponował taksówkę. Początkowo nie chciałem się zgodzić, nie po to chciałem zaoszczędzić 300 forintów, żeby teraz dodatkowo płacić kilka razy więcej. Miałem jeszcze sam poszukać miejsca, do którego chciałem się dostać, ale w pewnym momencie zrezygnowałem i poprosiłem o tą taksówkę. Dowiedziałem się, że koszt przejazdu wyniesie 30 Euro (!). Tyle mniej więcej to ja zapłaciłem za bilet dwustronny z Krakowa, a teraz mam płacić za kilkukilometrowy przejazd. Zgodziłem się, jednak po kilkunastu minutach taksówkarz zadzwonił z informacją, że jednak nie może przyjechać. Pan ze stacji paliw doradził abym poszedł na przystanek autobusowy i pojechał w stronę centrum, dalej to już musiałem sobie poradzić sam. Wróciłem autobusem na przystanek tramwajowy, na którym się wcześniej przesiadałem, nie patrząc na aplikację pojechałem tramwajem na Hatar ut., stamtąd pojechałem 3. linią metra na Deák Ferenc Tér. Jak się okazało nie musiałem się przesiadać na 2. linie metra, bo zarówno z Astori jak i z Deák Ferenc Tér odległość do hotelu jest podobna. Dopiero po powrocie do domu dowiedziałem się gdzie byłem i jak się tam znalazłem. Okazało się, że w Budapeszcie są ulice, które mają dokładnie takie same nazwy, a znajdują się w różnych dzielnicach. W każdej dzielnicy może być tylko jedna nazwa ulicy, ale w całym Budapeszcie mogą się powtarzać. Chciałem się dostać do ulicy Kazinczy w 5. dzielnicy, wylądowałem w 11. dzielnicy. Na szczęście trochę się już orientowałem w komunikacji miejskiej i sam trafiłem do hotelu.

To nie koniec wrażeń jeśli chodzi o mój drugi wyjazd do Budapesztu. Ostatniego dnia były dwie rundy - pierwsza o 9:00. Ustawiłem sobie kilka budzików w telefonie od godziny 7:00 do 8:00. Nie wiem jak to się stało, ale chyba musiałem wszystkie budziki powyłączać nie będąc tego świadomym. Obudziłem się o godzinie 8:45. 15 minut do rundy, możliwe spóźnienie - 30 minut. Na komunikacje miejską nie mogłem liczyć, gdyż dojazd z przesiadką schodził ponad pół godziny, a jeszcze musiałem się szybko spakować. Nie wiedziałem czy jest sens jechać, w przypadku porażki walkowerem prawdopodobnie w ostatniej rundzie bym pauzował. Zaryzykowałem jednak i gdy pani w recepcji zapytała czy nie potrzebuje taksówki na lotnisko (akurat wracałem autobusem), powiedziałem, że nie na lotnisko, ale poprosiłem o taksówkę. Pan taksówkarz w pierwszej chwili nie rozumiał adresu, który podałem, zaproponował mi podwiezienie na dworzec autobusowy Nepliget, ale to nic mi nie dawało, bo musiałbym jeszcze podjechać metrem do Hatar utca i dalej 4km tramwajem. Pokazałem na mapie miejsce, do którego chcę dojechać wraz z adresem. Odetchnąłem z ulgą gdy na GPSie zauważyłem planowany przyjazd przed godziną 9:30. Ostatecznie pod salą gry byłem o 9:27, spóźniony 27 minut. Za podróż taksówką zapłaciłem 3000 forintów (ok. 40zł), czyli tyle ile bym zapłacił za 10 biletów komunikacji miejskiej. Opłaciło się, ostatnie dwie partie wygrałem.

***

Ponadto zdarzyło mi się jeszcze kilka nietypowych sytuacji (tym razem bez tytułu).

1) Zawsze starałem się zostawać na turnieju do końca (chyba, że musiałem wcześniej wracać). Na jednym turnieju było losowanie spośród prawie 300 osób. Głównymi nagrodami było DVD i radiomagnetofon. Spieszyłem się i pewna osoba mówiła, że i tak nie zostanę wylosowany. Miałem wrócić do domu, jednak zostałem i w losowaniu wygrałem radiomagnetofon.

2) Na pewnym portalu gdzie można anonimowo zadawać pytania ktoś zapytał znajomą osobę gdzie się wybiera na najbliższy turniej. Ta osoba odpowiedziała, że do Stalowej Woli. Nie było żadnej informacji na chessarbitrze, więc od razu zapytałem Tomasza o szczegóły (dziękuję za informacje). W turnieju zająłem 3. miejsce wygrywając puchar i 100zł, a gdybym wtedy na tamten portal nie zaglądną nic bym o turnieju nie wiedział..

3) Podczas kursu sędziowskiego w Warszawie nie miałem dostępu do internetu w telefonie. Zrobiłem zdjęcia mapy jak mam się dostać do hotelu, oraz wypisałem sobie rozkład komunikacji miejskiej. Nie przypuszczałem, że będę miał problemu z zakupieniem biletu w automacie biletowym (wrzucałem 12x1zł i w połowie monety wypadały). Ostatecznie bilet kupiłem w kiosku, a jako, że rozpisałem sobie tylko połączenia na najbliższe godziny (nie przypuszczałem, że mi tyle zejdzie z biletami) musiałem sam sobie radzić korzystając po raz pierwszy z komunikacji miejskiej w Warszawie. Chwilowo miałem zastępczy telefon i nie miałem aplikacji z rozkładem komunikacji, ale poradziłem sobie.

4) Zarezerwowałem sobie noclegi w moim ulubionym krakowskim hostelu na czas Cracovii. Ostatnia runda była w poniedziałek o 9:00, ja o 15:45 miałem obowiązkowe zajęcia a do tego duży bagaż. Postanowiłem więc wrócić w niedzielę do Rzeszowa i w poniedziałek rano przyjechać na jedną rundę. W drodze do Rzeszowa sprawdziłem kojarzenia i okazało się, że gram z zawodnikiem bez kategorii. Straciłem już szansę na normę na I kategorie, przeciwnik nie miał rankingu elo, dodatkowo nie miałem szans na nagrodę, więc to była partia o tzw. "pietruszkę". Przez chwilę przeszło mi przez myśl aby oddać partie walkowerem, ale stwierdziłem, że to byłoby nie w porządku w stosunku do przeciwnika, poza tym ewentualne zwycięstwo dawało mi najwyższe miejsce w mojej historii występów na Cracovii. Wstałem o 4 rano, wykąpałem się, zjadłem śniadanie i o 6:00 pojechałem do Krakowa. O 9:00 rozpoczęła się ostatnia runda. Przeciwnik nie zjawił się. Wykonałem jeden ruch (1. e4), poczekałem 15 minut i wygrałem partie walkowerem. Poszedłem na dworzec i o 10:00 wyjechałem do Rzeszowa. W Krakowie byłem tylko 2 godziny, co jest moim rekordem (do tej pory zdarzało się mając bilet za złotówkę przyjeżdżać na kurs tańca i być w Krakowie tylko 4 godziny). Przejechałem w sumie 330km na darmo.

5) Wracałem z Akademickich Mistrzostw Polski. Mieliśmy podstawionego busa do Zawiercia, stamtąd jechaliśmy pociągiem do Katowic. Po przyjeździe do Katowic miałem pojechać bezpośrednim autobusem do Rzeszowa, jednak ten był dopiero 2 godziny później. Wyszukałem więc w internecie połączenia z przesiadkami. Pojechałem autobusem do Krakowa, a jako, że było kilkanaście minut opóźnienia przez co nie zdążyłem się przesiąść miałem możliwość, albo czekać na autobus, który jechał z Katowic (nie po to wcześniej wyjechałem), albo dalej kombinować. Pojechałem pociągiem do Tarnowa i od razu po przyjeździe miałem przesiadkę na pociąg do Rzeszowa. Przed samym Rzeszowem z jakiś powodów pociąg się zatrzymał i musieliśmy chwilę czekać. Kiedy już przyjechałem poszedłem do sklepu. Kiedy wracałem to spotkałem inne osoby, które właśnie przyjechały z AMP do Rzeszowa. W sumie przesiadałem się 4 razy (Hucisko-Zawiercie-Katowice-Kraków-Tarnów-Rzeszów), zaoszczędziłem 15 minut i kilka złotych dzięki biletom studenckim na pociąg z 51% zniżką. Tym razem oszczędność się opłaciła.

2 komentarze:

  1. Jak dla mnie twoje przygody szachowe to taka KLASYKA szachowa Artura! :). Naprawdę czytam i czytam... i nie mogę się oderwać. Myślę, że jeśli jeszcze nieco popiszesz (albo zbierzesz to wszystko co napisałeś do kupy)... to będziesz mógł sobie opracować książkę "Szachowe podróże i przygody Artura".

    A co do bloga, to warto pisywać o tym o czym się chce. Jedyne co dobrze byłoby gdzieś dopisać to informacja o tym, że twój blog nie służy do tego, aby uczyć się szachów, tylko o nich czytać i przeżywać... :)

    OdpowiedzUsuń
  2. merit casino【WG】xn games
    【 WG98.vip】⚡, 메리트카지노 merit casino,yogonet,welcome to buy,xn casino,yogonet,nuggets slot,free to 온카지노 play,golf 바카라 simulator,yogonet,free slot machine,carpet gambling

    OdpowiedzUsuń